Polska się o Was upomniała
Rozmowa z Profesorem Krzysztofem Szwagrzykiem, wiceprezesem Instytutu Pamięci Narodowej, dyrektorem Biura Poszukiwań i Identyfikacji
Elżbieta Romanowska: W lutym 2010 r. prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Lech Kaczyński skierował do sejmu projekt ustawy o ustanowieniu Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Był to wyraz hołdu dla bohaterów polskiego podziemia niepodległościowego. Ustawa została przyjęta przez parlament i następnie podpisana przez prezydenta Bronisława Komorowskiego. Jednak dlaczego czekano tyle lat na ustanowienie tego święta?
Prof. Krzysztof Szwagrzyk: Jest to jedno z tych pytań, na które trudno jest odpowiedzieć. Podobne pytanie brzmi: dlaczego tak późno utworzono Instytut Pamięci Narodowej? Myślę, że nie było dobrej woli, żeby żołnierzy podziemia niepodległościowego odpowiednio uhonorować
Dziś mamy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych i to, co wydarzyło się od marca 2010 r., wyraźnie pokazuje, jak ważne jest to święto. W ciągu zaledwie kilku lat zrodziła się wspaniała idea. To co się w Polsce w okolicach pierwszego marca dzieje, pokazuje wyraźnie, że jest to pewna idea, jest to masowy ruch niezliczonej liczby grup, środowisk, ale także inicjatyw prywatnych, które spontanicznie chcą honorować Żołnierzy Wyklętych. I takich inicjatyw mamy w Polsce niezwykle dużo. W kraju i za granicą - wszędzie tam gdzie są Polscy, honorowani są Żołnierze Wykleci.
Mamy dzisiaj młode, niezwykle ważne i pięknie obchodzone święto. Można się zastanowić, czy to święto ma przed sobą przyszłość; tutaj są opinie podzielone. Są tacy, którzy uznają, że po kilku latach zainteresowanie Żołnierzami Wyklętymi spadnie, jeszcze inni twierdzą, że to zainteresowanie będzie trwać. Ja jestem zwolennikiem tezy, że to święto będzie dalej obchodzone i będzie nadal miało podobnie uroczysty i masowy charakter. Sadzę, że to właściwy sposób honorowania naszych bohaterów, bo za takich żołnierzy podziemia niepodległościowego musimy uznać.

E.R.: Datę obchodów Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych wyznaczono na 1 marca. W tym dniu, 1 marca 1951 r., został stracony płk Łukasz Ciepliński z IV Zarządu Głównego Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”. Oprócz pułkownika stracono także sześciu więźniów, jego podkomendnych. Cofnijmy się do lat 40-tych i 50-tych .W jaki sposób komunistyczni oprawcy wykonywali wyroki śmierci i gdzie grzebali swoje ofiary?
Prof. K. Sz.: Warto może zacząć od tego, że pod koniec wojny w latach 1944-1946 w krótkim czasie komuniści uchwalili kilka niezwykle restrykcyjnych przepisów prawnych, w oparciu o które można było doprowadzić do fizycznej likwidacji przeciwników. O czym to świadczy? O tym, że komuniści od początku chcieli doprowadzić swoich przeciwników do izolacji poprzez więzienie, ale także do ich fizycznej likwidacji. Warto wspomnieć tylko kilka tych najbardziej restrykcyjnych przepisów, a więc mamy tutaj słynną „sierpniówkę” czyli dekret z 31 sierpnia 1944 r. o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy, winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną i jeńcami oraz dla zdrajców narodu Polskiego, mamy tutaj dekret z 30 października 1944 r. o ochronie państwa i dekret z 1945 r. o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy państwa polskiego, modyfikowany w czerwcu 1946 r. pod tą samą nazwą, i oczywiście niezwykle ważny Kodeks karny Wojska Polskiego z 23 września 1944 r. Mamy tu kolejną regulację, która spowodowała, że komuniści mogli skazywać przeciwników na karę śmierci z kilkudziesięciu artykułów. Podsumowaniem niech będą liczby - ponad 8 tys. orzeczonych i ponad 4 tys. wykonanych wyroków śmierci na podstawie decyzji sądów wojskowych, specjalnych, powszechnych. Do tej liczby musimy dodać ludzi zamordowanych w więzieniach, zakatowanych w śledztwie, zmarłych w wyniku warunków zgotowanych im w aresztach, w więzieniach, ale także tych, którzy zginęli w wyniku różnych działań zbrojnych, pacyfikacyjnych. Mówimy tutaj co najmniej o kilkunastu tysiącach osób, które poniosły śmierć w związku ze swoim zaangażowaniem w walkę z systemem komunistycznym - a więc o Żołnierzach Wyklętych i ich współpracownikach.


E.R.: Istniały jeszcze samowolne egzekucje w siedzibach Urzędu Bezpieczeństwa w poszczególnych miejscowościach.
Prof. K. Sz.: Szczególnie w latach 1940-1947 możemy mówić o terrorze, bezprawiu i mordach dokonywanych na masową skalę w siedzibach Urzędu Bezpieczeństwa za przyzwoleniem władz w tamtym okresie. UB nie podlegało praktycznie żadnej kontroli poza własną, a ubecy mieli przyzwolenie, żeby likwidować przeciwników politycznych. To szef urzędu bezpieczeństwa powiatowego, wojewódzkiego czy podlegli mu oficerowie poszczególnych sekcji czy wydziałów, ale także poszczególni funkcjonariusze mordowali ludzi i doprowadzali do masowego bezprawia i bardzo często zacierali ślady po tym, co czynili. Zacieranie śladów polegało na tym, że bardzo często człowiek, który trafiał w ręce urzędu bezpieczeństwa nie był wciągany w żadne rejestry, czyniono to dopiero po pewnym czasie. Ale zanim upłynęło kilka dni ludzi zakatowywanych mordowano, a potem grzebano gdzieś w nieznanych miejscach. Zdarzało się też tak, że były to siedziby urzędu bezpieczeństwa publicznego, więc tereny należące do „władzy”, więc taka sytuacja gwarantowała zachowanie tego miejsca w całkowitej tajemnicy. Kiedy ktoś z zewnątrz próbował dochodzić prawdy i pytał o osobę aresztowaną, udawadniano mu, że przecież nigdy do urzędu bezpieczeństwa taka osoba nie trafiała. W ten sposób przez wiele lat i do dzisiaj tak naprawdę wiele rodzin w Polsce nie miało informacji. O tym co stało się z ich najbliższymi. To znaczy - wiadomo, że dany człowiek trafił w ręce UB, ale którego dnia i kiedy został zakatowany, i gdzie potem rzucono jego szczątki tego nie wiadomo.
To naszym zadaniem, Biura Poszukiwań jest dzisiaj odnajdywanie takich miejsc związanych z terrorem komunistycznym, bo to, co się działo w Polsce do roku 1956, to masowy terror państwowy i tysiące ofiar, których szczątki spoczywały czy spoczywają do dzisiaj w nieznanych miejscach. Władza ludowa miała świadomość, że czyni bezprawie, miała świadomość skali terroru, liczby zamordowanych i za wszelką cenę starała się takie miejsca ukrywać. Nie ma zwłok - nie ma sprawy; można było oddalać roszczenie rodziny i pytania stwierdzając, że ten ktoś nigdy nie trafił w ręce urzędu bezpieczeństwa. A może nie ma możliwości stwierdzenia, gdzie czyjeś ciało zostało pogrzebane? Tymczasem do końca systemu komunistycznego informacje o miejscach pochówku były możliwe do udostępnienia, bo władza ludowa taką wiedzę posiadała, chociażby od funkcjonariuszy, którzy brali udział w tych mordach, brali udział w grzebaniu zwłok, w zacieraniu śladów, ale nikomu na tym nie zależało. Tę tajemnicę do końca systemu komunistycznego traktowano jako jedną z najważniejszych do ukrycia, gdyż w przypadku ujawnienia takich miejsc i pokazania skali terroru tamtego okresu władza komunistyczna przyznałaby się, że była władzą bezprawną, przywiezioną na sowieckich bagnetach i osiągniętą w wyniku masowego terroru, mordu, który skutkował śmiercią kilkudziesięciu tysięcy ludzi.

E.R.: Czy praktyka „tajnych” pochówków ustalana była z prokuratorem?
Prof. K. Sz.: Prokuratorzy mogli mieć i z pewnością mieli wiedzę o takich przypadkach, ale to dotyczy wyłącznie wyroków śmierci wykonywanych przez sądy wojskowe. Nie wydaje mi się, żeby skrytobójstwa dokonywane przez funkcjonariuszy UB w terenie w poszczególnych miastach czy województwach były realizowane w uzgodnieniu czy za wiedzą prokuratora. Za to tę wiedzę posiadali prokuratorzy w zakresie miejsca, gdzie chowano ludzi z wyroków, bo przecież byli obecni przy wykonywaniu egzekucji.

E.R.: W sierpniu 2011 r. Instytut Pamięci Narodowej, Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa oraz Ministerstwo Sprawiedliwości zawarło porozumienie prawne w wyniku którego można było podjąć prace poszukiwawcze. 4 września zaproponowano panu koordynowanie pracami ekshumacyjnymi w wymiarze ogólnopolskim. Miał pan już duże doświadczenie w poszukiwaniu miejsc pochówku ofiar komunizmu i identyfikacji ich tożsamości.
Prof. K.Sz.: Myślę, że po latach można powiedzieć, że przywołane przez panią porozumienie, to był pewien akt symboliczny podpisania dokumentu, którego nazwa jest ładna, ma znaczenie właściwe, tyle tylko, że to nie było tak. Podpisanie tego porozumienia stworzyło teoretycznie określone możliwości szukania ofiar systemu komunistycznego. Zapewniam, że w rzeczywistości tak nie było. W czasie, kiedy podpisano to porozumienie, byłem sam, a potem przez następne 5 lat pracowałem z zespołem 3-4 osobowym i, jak pani widzi taki był skutek porozumienia podpisanego przez te bardzo ważne instytucje. Rzeczywistość była taka, jak mówię - ciągle pod górkę i trzeba było pokonywać masę trudności. Bez przerwy okazywało się, że nie ma etatów, nie ma innej możliwości działania. Istotna zamiana nastąpiła dopiero z chwilą, kiedy powstało Biuro Poszukiwań w 2016 r., którym dzisiaj mam zaszczyt kierować. Nasi pracownicy to zespół 50-osobowy, składający się z archiwistów, archeologów, antropologów, medyków, ludzi z logistyki - i to jest ta sytuacja, o której wtedy marzyłem, żeby się wydarzyła. To jest sytuacja, która w Polsce miała miejsce jesienią tamtego roku, kiedy nasze zespoły pracowały w październiku, w pięciu różnych miejscach w kraju. Ten dokument z roku 2011 mimo, że ważny, realnego wpływu na prace poszukiwawcze nie miał.

Dopiero czasy współczesne, a więc powołanie Biura Poszukiwań, wypracowały to, co się dzieje w tej chwili. Przy skali terroru komunistycznego, przy olbrzymiej liczbie pogrzebanych w różnych nieznanych miejscach szczątków Polaków pomordowanych przez komunistów - tylko praca zespołów złożonych z kilkudziesięciu osób w wielu miejscach jednocześnie przynosi pozytywne skutki. Jeśli powiem, że w tamtym roku przebadaliśmy 50 takich miejsc w Polsce i poza jej granicami, to mamy skalę sukcesu, bo o sukcesie mówimy. Ale sukces przy największym nawet zaangażowaniu pojedynczego człowieka nie mógłby nastąpić, gdyby nie stworzenie wieloosobowego zespołu posiadającego określone kompetencje i możliwości realizacji. To jest ta cała infrastruktura, cała logistyka, bez której nie można zwyczajnie funkcjonować. Dziś mogę powiedzieć, że to nie tylko w taki deklaratywny sposób, ale teraz rzeczywiście Polska, Państwo Polskie realizuje swój obowiązek.


E.R.: „Łączka”, czyli obszar na tyłach Cmentarza Wojskowego na warszawskich Powązkach – do jednego dołu ubecy wrzucali po kila ciał zamordowanych strzałem w tył głowy bohaterów. Najczęściej ze skrępowanymi na plecach, wykręconymi rękami. Nad ich mogiłami chowano pod okazałymi nagrobkami stalinowców. Ile dotychczas zidentyfikowano szczątków żołnierzy zrzucanych do bezimiennych dołów ?
Prof. K. Sz.: Identyfikacja genetyczna to około 300 wydobytych szczątków plus tych w poprzednich latach 2012-2017 i dotyczy około 1/5 ogółu. To stanowczo zbyt mało i czynimy wszystko żeby to zmienić. Naszym zdaniem na „Łączce” w okresie lat 1948-1956 pogrzebano wszystkich tych, którzy zostali straceni w więzieniu przy ulicy Rakowieckiej. Tutaj także „zrzucono” pewną liczbę ludzi, o których sami ubecy mówili, że nie wiadomo skąd pochodzą, na pewno nie z więzienia, a wiec to są najprawdopodobniej te osoby zamordowane przez UB w wyniku działań śledczych. Dziś, kiedy rozmawiamy nie ma już żadnego grobu komunistycznego na „Łączce”, wszystkie zostały rozebrane, a szczątki stamtąd zostały ekshumowane. Dopiero wtedy mogliśmy wydobyć szczątki tych których w poprzednich latach wydobyć nie mogliśmy bo nad nimi postawiono groby zasłużonych dla systemu komunistycznego ludzi. Mogę dzisiaj powiedzieć, że z pewnością wszystkie szczątki więźniów tam spoczywających zostały odnalezione i wydobyte, a my czynimy wszystko żeby tych ludzi zidentyfikować, ujawnić ich nazwiska na kolejnych konferencjach i identyfikacjach.