O trudnych latach w prokuraturze PRL
Prokurator Aleksander Herzog jest absolwentem Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Studia ukończył w 1973 r. W latach 1973-1975 był aplikantem w Prokuraturze Powiatowej w Krakowie. W kwietniu 1975 r. rozpoczął pracę jako asesor w Prokuraturze Powiatowej w Krakowie, którą kontynuował od 1976 r. w Prokuraturze Rejonowej dla Dzielnicy Kraków – Nowa Huta w Krakowie. W sierpniu 1976 r. został mianowany podprokuratorem Prokuratury Rejonowej dla Dzielnicy Kraków- Nowa Huta, zaś w listopadzie 1977 r. wiceprokuratorem tej prokuratury. Prokurator Herzog był organizatorem struktur związkowych w prokuraturze krakowskiej. Został wybrany na przewodniczącego Krajowej Komisji Koordynacyjnej NSZZ „Solidarność” Pracowników Prokuratury PRL. Po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego został wezwany do podpisania oświadczenia lojalności wobec panującego w kraju systemu politycznego, w którym należało między innymi potępić działalność Związku. Odmówił podpisania tzw. lojalki, za co decyzją Prokuratora Generalnego PRL z dnia 18 grudnia 1981 r. został zwolniony z pracy ze względu na brak rękojmi należytego wykonywania obowiązków prokuratora. Na skutek zaskarżenia tej decyzji do Naczelnego Sądu Administracyjnego, w 1982 r. Prokurator Generalny PRL wydał decyzję zmieniającą sposób zwolnienia z pracy na „porozumienie stron”. Aleksander Herzog pozostawał poza strukturami prokuratury do 12 kwietnia 1990 r. 14 kwietnia 1990 r. ówczesny Prezes Rady Ministrów Tadeusz Mazowiecki powołał Aleksandra Herzoga na stanowisko Pierwszego Zastępcy Prokuratora Generalnego. Obowiązki te pełnił do 30 czerwca 1991 r. W tym okresie został również powołany na stanowisko prokuratora w Ministerstwie Sprawiedliwości. Następnie pełnił wiele ważnych funkcji w prokuraturze. Był doradcą ministra sprawiedliwości nieżyjącego już dziś Wiesława Chrzanowskiego, a w 1991 r. powołany został w skład zespołu ds. nadzoru szczególnego nad postępowaniami prowadzonymi przez Nadzwyczajną Komisję Sejmową ds. Zbadania Działalności MSW. 31 marca 1993 r. zarządzeniem ministra sprawiedliwości wyznaczony został do wykonywania nadzoru i koordynowania czynności podejmowanych w sprawach o czyny z dekretu o stanie wojennym. W 1994 r. był przedstawicielem ministra sprawiedliwości w posiedzeniach Międzyresortowej Komisji do Spraw Polonii i Polaków za Granicą. Z dniem 1 lipca 1993 r. został powołany na stanowisko prokuratora Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie, a 31 marca 2010 r. Prokurator Generalny Andrzej Seremet, powołał go na stanowisko prokuratora Prokuratury Generalnej. W latach 2010-2014 był członkiem Krajowej Rady Prokuratury, a w latach 2013–2014 wchodził w skład Rady Programowej Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury. Od 2008 r. był przewodniczącym Odwoławczego Sądu Dyscyplinarnego. W 2011 r. prokurator Aleksander Herzog został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odznaczenia Polski.

Elżbieta Romanowska: Pracę w prokuraturze rozpoczął pan w 1975 r.
Aleksander Herzog: Nie. Zacząłem aplikację 1 października 1973 r., czterdzieści pięć lat temu. Zdałem w 1975 r. egzamin prokuratorski i zostałem najpierw asesorem, a później podprokuratorem, bo takie były szczeble: asesor, podprokurator, wiceprokurator. Swoje pierwsze czynności asesorskie wykonywałem w Prokuraturze Powiatowej w Krakowie, ale kiedy została zlikwidowana w związku ze zniesieniem powiatów w 1975 r. i powołaniem 49 województw, zostałem przeniesiony do Prokuratury Rejonowej dla Dzielnicy Nowa Huta i tam do grudnia 1981 r. pracowałem w prokuraturze nowohuckiej.
E.R.: Rok 1973 rozpoczął się w świecie ostrym kryzysem paliwowo- energetycznym, a już w 1974 r. nastąpiły symptomy kryzysu gospodarki polskiej. Jak prokuratorzy reagowali na wiadomość o nadużyciach aparatu władzy, towarzyszącym różnym inwestycjom gospodarczym?
Tak, to jest ważne zagadnienie i muszę powiedzieć, że ja mniej więcej od 1979 r. zajmowałem się także sprawami gospodarczymi. Prowadziłem śledztwa w sprawach o różne nadużycia gospodarcze. To był rzeczywiście okres, kiedy w związku z gospodarką niedoboru mnożyły się różnego typu nadużycia. Pamiętam, że pierwszą większą sprawą było śledztwo dotyczące nadużyć w Mostostalu w Nowej Hucie. Miały tam miejsce rozmaite historie związane z fikcyjnymi zakupami drewna na budowy i różnego rodzaju kradzieżami. Później też zajmowałem się sprawą nadużyć w POLMOZBYCIE nowohuckim, gdzie masowo wyprowadzano części samochodowe, które były ogromnie poszukiwanym towarem, więc tam też można było takie zjawisko zauważyć. Kolejna podobna sprawa dotyczyła Centrali Rybnej w Nowej Hucie, gdzie, jak się okazało, po prostu kradziono ryby, i całkiem sporo tych ryb sprzedawano „na lewo”, przy współdziałaniu kierownika czy też personelu z niektórych sklepów Centrali Rybnej. Prowadziłem też sprawę Zakładów Przemysłu Tytoniowego w Nowej Hucie. W Krakowie działały dwie fabryki papierosów. Jedna z nich znajdowała się w Nowej Hucie w Czyżynach i tam kradziono spore ilości papierosów, które były potem sprzedawane pokątnie, tzn. przez zaprzyjaźnionych kioskarzy. Oczywiście wszystkie zyski szły do prywatnej kieszeni. Także takie sprawy były widoczne. Natomiast, co było rzeczą charakterystyczną, to wszystko można było robić na dość niskim szczeblu. Jako przykład wskażę tu sprawę POLMOZBYTU czy Zakładów Tytoniowych - nie pamiętam dokładnie. Okazało się, że jedna z osób podejrzanych, na którą zebrano materiał dowodowy, była działaczem partyjnym niskiego szczebla – radnym Dzielnicowej Rady Narodowej. Ja wówczas uważałem, że należy tę osobę aresztować i wtedy dowiedziałem się, że to nie jest takie proste, bowiem musimy udać się do Komitetu Dzielnicowego PZPR i uzyskać akceptację tego komitetu, żeby móc tę osobę aresztować. Byłem bardzo zbulwersowany tym faktem i razem ze swoim ówczesnym szefem Prokuratury Rejonowej w Nowej Hucie udałem się na rozmowę do pierwszego sekretarza Komitetu Dzielnicowego Partii. Towarzysz ten był bardzo niezadowolony, ale przedstawiliśmy mu materiały, które niezbicie wskazywały na to, że podejrzany powinien być oskarżony, a wcześniej aresztowany. „Czy to jest konieczne?” – pytał sekretarz, bardzo kręcił nosem, ale jakoś to zaakceptował. Rzeczywiście tamten człowiek został później skazany. Ale, jak mówię, to była osoba na niskim szczeblu partyjnym. Co było charakterystyczne, przez cały okres mojej pracy w prokuraturze w Nowej Hucie nie było żadnej afery gospodarczej na terenie kombinatu Huty im. Lenina, mimo że tam, o czym byłem przekonany wewnętrznie, tego rodzaju nadużycia na dużą skalę musiały się zdarzać. Dopiero po sierpniu [1980 r.], a jakoś jeszcze przed grudniem rozpocząłem śledztwo w sprawie marnotrawstwa w Hucie im. Lenina, ponieważ jak się okazało, zakupiono tam ogromne ilości rozmaitego sprzętu i maszyn, które stały sobie pod gołym niebem i rdzewiały, ponieważ w tym kryzysowym okresie ich nie wykorzystano, nie zamontowano. Nietrafione jakieś zakupy. Z informacji, że tak powiem, pozaprocesowych (od zaprzyjaźnionych funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej, między innymi z pionu do walki z przestępczością gospodarczą) wiedzieliśmy, że tam jakieś nadużycia są, ale po prostu nie było możliwości do tego okresu (tj. do 1980 r.) prowadzić śledztw. Dowiadywaliśmy się też od tych funkcjonariuszy o wielkim marnotrawstwie i nadużyciach na terenie budowy Huty Katowice, którą rozpoczęto w Dąbrowie Górniczej, nie tak daleko od Krakowa. Przy tej okazji mnóstwo ludzi prawdopodobnie pobudowało swoje wille.
E.R.: Oznaczało to, że od pewnego szczebla przynależności partyjnej zaczynał się parasol ochronny.
Z całą pewnością zaczynał się parasol ochronny i to nie był nawet szczebel najwyższy, to był szczebel średni. W mojej prokuraturze był tak zwany Dział Śledczy i my prowadziliśmy sprawy poważniejsze, dotyczące zarówno przestępstw kryminalnych, jak i gospodarczych. W Dziale Śledczym byłem jednym z kilku prokuratorów, którzy specjalizowali się w sprawach związanych z narkotykami. To był pierwszy okres, pionierski, kiedy narkotyki weszły do Polski (pisałem pracę magisterską na temat śledztw i dochodzeń związanych z narkotykami w Polsce). Od końca lat sześćdziesiątych do początku lat siedemdziesiątych były to sprawy nieliczne, początkowo związane z ruchem hipisów, a potem to zaczęło się rozszerzać na inne środowiska. Przykładowo w Nowej Hucie była grupa osób z takim samoukiem - chemikiem na czele. Ten chłopak, bardzo zdolny, wykorzystywał swoje zdolności w niewłaściwym kierunku i produkował różnego rodzaju narkotyki, m.in. z wykorzystaniem słomy makowej, tzw. polską heroinę. Prawdopodobnie był prekursorem w tej dziedzinie. Mówię o tym dlatego, że wśród młodych ludzi, którzy wokół niego się skupiali i którym on dostarczał narkotyki (a oni je rozpowszechniali) była dziewczyna, która okazała się córką ówczesnego dyrektora Zjednoczenia BUDOSTAL, późniejszego ministra budownictwa. Prowadząc tę sprawę, przesłuchałem ją także w charakterze podejrzanej, przedstawiłem zarzuty. Chciałem skierować akt oskarżenia przeciw tej grupie, m.in. obejmując aktem i ją. Takie sprawy konsultowało się z bezpośrednim przełożonym. Wówczas ówczesny szef prokuratury przedstawił mi zupełnie inną koncepcję - mianowicie, żebym zmienił kwalifikację dotyczącą dziewczyny (i paru innych osób) tak, aby umożliwiło to warunkowe umorzenie postępowania, bo całkiem się tego umorzyć nie dało. Materiał dowodowy był „stuprocentowy”, więc, ja nie byłem skłonny do takiego załatwienia sprawy, uważałem, że to by było nie w porządku i zażądałem polecenia na piśmie. Takie polecenie na piśmie otrzymałem, ale odmówiłem wykonania i powiem, że nie spotkały mnie z tego powodu żadne represje, natomiast sprawę mi odebrano i przekazano młodemu asesorowi, który wykonał polecenie szefa. W konsekwencji sprawa przeciwko tej dziewczynie została warunkowo umorzona, do skazania nie doszło i dziewczyna nie miała w papierach karalności. To był przykład bardzo konkretny….
E.R.:, ... który pokazał, jakie były granice samodzielności prokuratora
Zgadza się.
E.R.: A jak układała się współpraca prokuratury ze Służbą Bezpieczeństwa?
Ja nie miałem żadnych bezpośrednich kontaktów ze Służbą Bezpieczeństwa w tym okresie, natomiast z tego, co wiem, te kontakty były na wyższym szczeblu, na szczeblu Prokuratury Wojewódzkiej i taką osobą, o której powszechnie mówiono, że ma bliższe kontakty ze Służbą Bezpieczeństwa, był ówczesny naczelnik Wydziału Śledczego w Prokuraturze Wojewódzkiej w Krakowie (w okresie stanu wojennego również prokurator wojewódzki), nieżyjący już obecnie Henryk Sołga. Ja natomiast miałem niewielki kontakt ze znaną sprawą śmierci Stanisława Pyjasa w Krakowie. Otóż któregoś dnia zostaliśmy wezwani przez szefa prokuratury, ja i kilka innych osób, i poinformowano nas, że zostaliśmy oddelegowani do pewnej specjalnej sprawy i mamy się udać do Prokuratury Wojewódzkiej w Krakowie. Kiedy zjawiliśmy się w prokuraturze u naczelnika Sołgi, który prowadził śledztwo w sprawie śmierci Pyjasa, dowiedzieliśmy się, że zostaliśmy również delegowani do tej sprawy, kilka osób ze wszystkich prokuratur rejonowych. Zebrała się całkiem spora grupa prokuratorów i zostaliśmy wyznaczeni do takiej oto działalności: każdemu z nas przydzielono kilku funkcjonariuszy ze Służby Bezpieczeństwa i Milicji Obywatelskiej i jeszcze jednego technika kryminalistyki i w takim składzie mieliśmy się udać na uczelnie krakowskie, żeby przeglądać wszystkie teczki osobowe studentów i porównywać ich pismo ręczne z próbkami pism, które otrzymaliśmy. Były to anonimy, które, jak się później okazało, były prokurowane przez Służbę Bezpieczeństwa, a dotyczyły działalności Pyjasa w opozycji; w KSS „KOR”. Anonimy te były rozsyłane do studentów, a pomawiano w nich Pyjasa o to, że był agentem Służby Bezpieczeństwa itd. Całych listów nie dostaliśmy, tylko fragmenty. Kilka dni spędziłem na zupełnie jałowej pracy, przeglądając te teczki. W ten sposób przejrzano kilkadziesiąt tysięcy teczek osobowych studentów, oczywiście z wynikiem, jak można się domyślać zerowym.
Drugi przypadek, kiedy miałem kontakt ze Służbą Bezpieczeństwa, to była próba wysadzenia w powietrze pomnika Lenina w Nowej Hucie, jeśli dobrze pamiętam, chyba w siedemdziesiątym dziewiątym roku. Kiedy rano szedłem do pracy, ze zdumieniem zauważyłem, że cały plac Centralny jest obstawiony kordonem MO. W prokuraturze dowiedziałem się, że w nocy próbowano wysadzić w powietrze pomnik Lenina. Zostałem wezwany przez szefa, który powiedział mi, że będę prowadził śledztwo w tej sprawie. Nie mogę powiedzieć, żebym się ucieszył z tego powodu, musiałem udać się na oględziny. Właściwie mój udział ograniczył się do wydania postanowienia o wszczęciu śledztwa. Jednak na naradzie w Prokuraturze Wojewódzkiej w Krakowie zdecydowano, że sprawę ma prowadzić właśnie Prokuratura Wojewódzka, więc bardzo chętnie przekazałem całość dość skąpych materiałów. Przyznam, że podczas tych dwóch czy trzech dni, kiedy formalnie byłem prowadzącym śledztwo, zjawili się u mnie przedstawiciele Służby Bezpieczeństwa z prośbą o wydanie postanowień o zarządzeniu przeszukania kilku osób, które mają rzekomo mieć związek z tym wybuchem. W pierwszej chwili takie postanowienia wydałem, ale kiedy następnego dnia przyszli znowu z kolejną listą, to już coś mnie tknęło. Zażądałem bliższego uzasadnienia i odmówiłem wydania dalszych postanowień. Oni za bardzo się tym nie przejęli, swoje zrobili. Kilka lat później, w okresie pierwszej „Solidarności”, byłem m.in. delegatem wybranym z naszej Komisji Zakładowej na Zjazd Regionu Mazowsze, a tam każdy delegat otrzymywał książeczkę z wykazem przedstawicieli z poszczególnych Komisji Zakładowych. Na tym zjedzie odszukał mnie człowiek, który, jak się później okazało był działaczem opozycji demokratycznej i upewniwszy, że to ja jestem tym prokuratorem, który ówcześnie wydał postanowienie przeszukania po wybuchu pod pomnikiem Lenina, wyjaśnił mi, że Służba Bezpieczeństwa pod pretekstem tego wybuchu prowadziła przeszukania u działaczy opozycyjnych.
E.R.: Czy i jak w tym okresie prokuratura manipulowała danymi statystycznymi?
Ależ oczywiście, że manipulowała. Statystyka była od początku mojej pracy przekleństwem, ponieważ pracowało się pod przemożnym jej „ciężarem” i każdy miesiąc to była walka o tak zwane „opanowanie wpływu”. Trzeba było załatwić przynajmniej tyle samo spraw, ile wpłynęło, a na koniec roku to już szczególnie różne rzeczy naciągano. Wiem, że taka praktyka była powszechna, ale ja w tym nie uczestniczyłem. Po pierwsze - obliczeniami statystycznymi zajmował się kierownik sekretariatu, a po drugie - szef prokuratury lub jego zastępca. Podstawą do statystyki było zatwierdzanie w każdej sprawie statystyki milicyjnej.
Na ogół nie prowadziliśmy „osobistych” [własnych] śledztw, tylko sprawy, które prowadziła MO, a my co najwyżej dostawaliśmy już gotowy materiał celem zatwierdzenia na przykład postanowienia o umorzeniu śledztwa albo skierowania z aktem oskarżenia w drobniejszych sprawach. Żeby poprawić sobie wykrywalność, często po prostu rozbijano duże sprawy na poszczególne czyny, mnożono ich liczbę, dopisywano poszczególnym osobom; w wielu przypadkach, np. jeśli chodziło o włamania, to jak już kogoś złapano na gorącym uczynku, to jeszcze MO starała się mu dorzucić parę niewykrytych spraw, które miały miejsce wcześniej w okolicy, czy też np. włamań, i takie zarzuty przedstawić. To nic, że później to w Sądzie mogło upaść - wiadomo, że sprawa pójdzie do Sądu, a jeśli człowiek jest oskarżony o dziesięć czynów, z czego za dwa i tak zostanie skazany, to jeżeli co do reszty nie będzie dowodów, Sąd go od nich uniewinni, - ale w statystyce będzie dziesięć wykrytych przestępstw.
I tak MO starała się manipulować statystyką, a prokuratorzy przymykali na to oko, ponieważ akurat dla nich to nie miało żadnego znaczenia, jeśli chodzi o wykrywalność, bo nie z tego byli rozliczani. Byli rozliczani z opanowania wpływu, a żeby opanować wpływ, to też stosowano rozmaite sztuczki, np. żeby coś ze starymi sprawami zrobić (bo też nie było dobrze, jak było za dużo spraw długotrwałych), coś ze starymi sprawami zrobić, trzeba było np. zawiesić postępowanie, a potem wpisać na inny numer od nowa.
Niestety, kwestia statystyki nie skończyła się bynajmniej wraz z Polską Ludową. Kiedy miałem jeszcze na to wpływ, starałem się wpajać ludziom, że nie wolno pracować pod statystykę i że to ma być narzędzie pomocnicze. Ale ta mentalność jest jednak przekazywana z pokolenia na pokolenie i obawiam się, że statystyka w dalszym ciągu w pracy policji i prokuratury nadal zajmuje ważne miejsce. Dlatego też policja często nie chce przyjmować zawiadomień o przestępstwie w różnych sprawach, w których z góry przypuszcza, że nie uda się wykryć sprawcy. No bo po co mieć kolejną, nie wykrytą sprawę i obniżyć sobie parametry skuteczności ?
E.R.: Jakie było oddziaływanie Podstawowej Organizacji Partyjnej na młodych prokuratorów?
A.H.: Organizacja partyjna miała znaczny wpływ na pracę. Był ogromny nacisk na upartyjnienie prokuratury i było wiadomo, że osoba bezpartyjna nie ma szans w prokuraturze na awans, na zajęcie jakiegoś stanowiska funkcyjnego wyższego niż zastępca prokuratora rejonowego. Z drugiej strony trzeba też zauważyć, że działał system tak zwanej nomenklatury, który w odniesieniu do prokuratury polegał na tym, że na objęcie stanowiska funkcyjnego w prokuraturze, począwszy od zastępcy prokuratora rejonowego, przez prokuratura rejonowego, nie mówiąc już o wyższych stanowiskach, musiała być wyrażona zgoda właściwego komitetu Partii, w tym przypadku Dzielnicowego Komitetu PZPR; a więc zupełnie osobnego aparatu; w przypadku szczebla wojewódzkiego - Komitetu Wojewódzkiego. Tak to działało. Oczywiście starano się wybierać na stanowiska funkcyjne takich ludzi, którzy nie należeli do tak zwanych niepokornych, jednak zdarzali się bezpartyjni prokuratorzy, ja sam pamiętam dwóch takich. Był u nas Nowej Hucie bezpartyjny zastępca prokuratora rejonowego. Ale widomo było, że nie ma się szans na pracę w Krakowie, jeśli nie jest się członkiem Partii.
ER.: Był pan członkiem PZPR?
A.H.: Byłem, ale nie pełniłem nigdy żadnych funkcji partyjnych. Sądzę, że jestem na pewno jednym z nielicznych prokuratorów, którzy złożyli legitymację partyjną jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego. Ja to zrobiłem w momencie, kiedy wydalono z partii Stefana Bratkowskiego, a więc w październiku 1981 r. W tym czasie włączyłem się w działalność w strukturach podziemnych Partii z nadzieją, że może uda się jakoś opanować organizację partyjną od wewnątrz, bo w „Solidarności” było też wielu członków partii i odwrotnie. Przekonałem się bardzo szybko, że to były tylko marzenia. W prokuraturze nowohuckiej zebrała się grupa młodych i aktywnych prokuratorów, którzy myśleli podobnie jak ja o tym, żeby w tej organizacji dokonać jakiegoś przewrotu. Miały być wybory i my chcieliśmy wybrać na sekretarza organizacji partyjnej naszego kolegę - młodego prokuratora, niestety, nie został wybrany. Pierwszym sekretarzem został natomiast zastępca prokuratora rejonowego i wszystko zostało po staremu.
Wtedy właśnie zrozumiałem, że nie mogę być w Partii, która pozbywa się takich ludzi jak Stefan Bratkowski. Napisałem pismo do sekretarza organizacji partyjnej, że zwracam legitymację partyjną. Ówczesny sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR pokwitował pismo i, o dziwo, najprawdopodobniej nie poinformował o tym fakcie swoich przełożonych lub poinformował z opóźnieniem. Nie miałem z tego powodu problemów. Chcę jednak podkreślić, że w Krakowie panowały bardziej liberalne stosunki niż w Warszawie, a kolejni sekretarze komitetów wojewódzkich byli bardziej „reformatorscy”.
E.R.: Dziękuję za rozmowę.